top of page

Byli wyciszeni, delikatni, sceptyczni wobec świata i jego chwilowych hierarchii.

[z Różowego pamiętnika: trzyciestoletni styczeń czas start]

___________


wtorek, 10 stycznia 2023


deszczowy poranek wtapia się w moje ciało razem z cynamonową kawą. siadam przy choince zawinięta w kremowy kocyk, jest mi tak dobrze i bezpiecznie. planowałam do 9 wertować francuski (w ramach mocnego odświeżenia zaawansowanych struktur), ale nastrojowość domu i smak kawy kategorycznie skazują mnie na przewodnikowe wędrówki po Wiedniu. nie mogę z tym walczyć, prawda?


***


Mama piecze jak szalona: kulebiaki wczoraj do północy, dzisiaj jedzie z bułeczkami na słodko. dwoiste: z borówkami i ze srem. piecze dla Taty i dla nas wszystkich. cały dzień biega od piekarnika do piekarnika, przekłada i segreguje. w sobotę było gotowanie barszczu i lepienie pierogów, w niedzielę pieczenie indyka i ogromnego drożdżowego. dzisiaj pora na zabawę" tłumaczy.


***


jedziemy do Stefanówki. znad typowych odwiedzinowych rozmów łupiemy orzechy

i obieramy czosnek.


na koniec temat skręca na dziadka Janka.

ordynator szpitala oddziału pulmonologicznego nie przypisał mu już leków, nie wziął pieniędzy za ostatnią wizytę. w październiku po naszym weselu moja mama miała sen: dziadek leży płasko, na jakiejś kozetce. mama pochyla się nad nim i mówi, żeby się nie martwił. nie martw się tato, jesteś przygotowany. w rzeczywistości działy się jakieś badania, tomografie, coś. 


***


do najukochańszego Ogrodowego domu wchodzimy późną nocą. 

Tatko przysypia przy ciepłym blasku eleganckiej choinki, ale ożywa na nasz widok

i przywiezione wiejskie mleko, które pani Jabłońska zostawiła wywieszone na płocie: to już stała praktyka dla późnonocnych klientów. drożdżówki serowe idą w ruch. choć za dnia się im skutecznie opierałam, teraz nawet ja odkrawam nieco. nieco i nieco, tylko troszeczkę, i oto pół drożdżówki magicznie znika. dłonie mojej mamy to jedno: w tych drożdżówkach słychać serce matki. serce mojej Mamusi Marysi. 


*** 


dochodzi północ, ale nie mam zamiaru iść spać. mam zamiar przedłużać sobie wieczór

z rodzicami, przy ciepłym blasku eleganckiej choinki. czytam o Bogumile Wander

i Danucie Konwickiej. dzisiaj, czytając o Wiedniu przy dźwiękach Mahlera byłam

w moim żywiole. teraz wciąż w nim jestem. 


Do urzędu stanu cywilnego poszli właściwie bez przygotowania. Jak opowiadał Tadeusz, skorzystali z okazji, że ojciec Danuty – przeciwny związkowi córki z wileńskim bałaganiarzem bez przyszłości – był akurat za granicą. Jednym świadkiem został zagarnięty z ulicy urzędnik, drugim – magistracki woźny. Para była piękna. Szczupła, urodziwa blondynka z długimi nogami i drobny młodzieniec, z trudem trzymający się prosto, kawaler. Ani urzędnicy magistratu, ani przerażeni w pierwszej chwili teściowie nie przypuszczali, że przed nimi pół wieku wspólnego życia. Ale wtedy on miał lat 23, ona 19. 


Byli wyciszeni, delikatni, sceptyczni wobec świata i jego chwilowych hierarchii. Ona nie uczestniczyła w towarzyskich intrygach i obyczajowych skandalach. Od dziecka była za to niezwykle zdyscyplinowana. Jak matka, jak ojciec. Oszczędna w słowach

i przyjaźniach. Chętnie oficjalna, pozornie „chłodna”. Także jej wygląd z tym korespondował. Zawsze zadbana, starannie uczesana, miała coś z damy. Nawet jak trzeba było się pokazać w szlafroku, to eleganckim niczym suknia. Sama zresztą potrafiła szyć – tak owocowały kursy krawieckie z czasów okupacji. Ale pod tymi pozorami chłodu miała w sobie wiele czułości, zrozumienia dla innych, życzliwości dla ludzi.


wyciszeni, delikatni, sceptyczni wobec świata i jego chwilowych hierarchii. jak my?

chciałabym obejrzeć dokumenty Bogumiły Wander Conrad Drzewiecki o sobie. To nie ja, to taniec (1997) i Andrzej Strumiłło. A-4 dziennik rysowany (1998)





Comments


©2024 by ukulturalniamy

bottom of page