top of page

kapka normalności w post-italianistycznym świecie?

jak żyć, czyli gdzie tę kawę [po powrocie z Włoch] pić? 


[tu nastąpi kawałek jakby pamiętnika/jakby dzielenia się szczerosercową rekomendacją, za którą nikt mnie przekupić nie próbował]


bo znacie to uczucie, kiedy po powrocie z Włoch dostajecie mikrozawału, konsultując tablicę z cenami kaw w naszym rodzimym kraju, prawda? 


ale to nie musi być prawda. 


coś, co przez krakowian brane jest za pewnik, byli warszawiacy traktują z nabożną czcią – jeśli nie lekkim niedowierzaniem. 


kawa.

espresso.

ba, il verissimo caffè w cenach jak we Włoszech przed inflacją (tylko nie mówcie tego na głos przy właścicielu Vicenti) istnieje w Krakowie przy Szewskiej 27. 


tak, przy Plantach, rzut beretem od wszystkiego, po co przyjeżdża się do tego Miasta.

i choć wciąż zastanawiam się, o czym wam tutaj dzisiaj napisać: o pizzy na kawałki, którą ów lokalik słynnie i nabożnie serwuje, czy o „haczyku” (?), jakim jest owo caffè. może zacznę jak prawdziwy Włoch: od pizzy, żeby kawą skończyć.


drama queen? no, mi chiamo Rosa.

przyszłych klientów pizzeria Vicenti łatwo rozpoznać: maszerują przez Planty nieco przyspieszonym krokiem. ich rozmowy są niecierpliwe, a myśli nieskupione; wyczuwam, że w ich głowach może w tej chwili zabłysnąć jedynie jedno egzystencjalne (heglowskie?) pytanie: czy załapię się dziś na Margheritę"? 


tymi niespokojnymi gośćmi byliśmy (nie) raz i my: zawiodłeś mnie tam z miłością, bo wiedziałeś, że tej włoskości zaufam. ale bądźmy szczerzy: tu nie przychodzi się po Margheritę DOP” z mozzarella di buffala pociętą w plasterki i fior di latte w podłużne paseczki (jak święte neapolitańskie wytyczne żyć każą). proszę, nie urządzajcie snobistycznej bufonady czy popisów w stylu domorosłego znawcy Włoch. przecież nie po to tu przyszliście. 


[trust me, I’m a linguist] 

tu przyszliście zdumieć się faktem, że nawet w Krakowie możecie cieszyć się gablotką pełną kawałków szybko-znikającej pizzy na kawałki rodem z Rzymu. niektórzy na drewnianej desce wynoszą ją na zewnętrzną terazza i zjadają fuori, inni zabierają do domostw, by sprawić radość domownikom. ta ważka decyzja należy wyłącznie do was,

a musi być podjęta sprawnie: ogonek nie czeka (ani nie wybacza), a pizza znika. dobrze, że [ta decyzja] nie musi być podjęta raz na zawsze: do pizzowego ogonka można dołączać wielokrotnie, delektując się dodawanymi do gablotki na bieżąco opcjami.


ważne, że każdy z pizzowych (nie: „pickowych", idąc za groźbą zaczerpniętą z lokalu) wyborów przybliży was do kolejnego uzasadnionego wyjazdu do Italii.

powiedz tę z pomidorowym sosem jak talala, poproszę" lub „dla mnie un po' di questa biancha, per favore – nawet z brokułem będzie ex aequo grzechu warta. cena? w tej chwili nieistotna. zresztą fidatevi, stać was.


i choć może się wydawać, że dramatyzuję, że to tylko pizza, że coś tam…

ale taka jest moja rzeczywistość: to moja narracja, mam do niej wszelkie prawo. toteż powiem wam, że każdy kęs ma w sobie coś z włoskiego pranzo – coś z jedzenia na szybko, ale nigdy byle jak. ma w sobie prawdę włoskich składników. a przyrównuję ją do najlepszych, bo tych z rzymskiego podwórka. a co. 


[miało być o kawie?] 

ta kawa w przedinflacyjnych cenach to chyba tylko mój własny haczyk, ot, licencja piszącego. ale to prawda, trzy pięćdziesiąt, jak przedinflacyjny włoski styl przykazał [więcej na ten temat w didaskaliach po oficjalnym zakończeniu tekstu]


jednak najważniejsze, że cappuccino tu nie sprzedają. 

tu, Madre di Dio, nie ma nawet doppio – więc ani ja, ani żaden Włoch [niekulturnym] do-pizzowym wyborem kawowym się nie zażenuje.


co prawda infrastruktury do wychylenia caffè all'italiana [z ogrzanej filiżanki z grubej białej porcelany i przy kontuarze] nie ma, ale nie przesadzajmy – ragazzi, sprowadzam nas na ziemię: jesteśmy w Polsce. i tak, kilka dobrych praktyk wciąż czeka w kolejce do zinternalizowania, to jako społeczeństwo już wiele w tej materii zrobiliśmy (chociażby dowodząc, że włoskie smaki to coraz bardziej polskie smaki, a jako naród idziemy za naszymi włoskimi braćmi i coraz bardziej cenimy jakość: świadczy o tym chociażby niezmiennie narastająca w lokaliku kolejka – w efekcie obsługa ma pełne ręce pizzy, a ja z empatią powstrzymuję się od zagajenia z nimi typowej dla mnie w innych okolicznościach rozmowy).

Qui si parla italiano

niemniej mam ochotę powiedzieć mi fà un caffè, grazie – dla typowej dla mnie niepokornej pozy, figlarnej maniery, a może zwyczajnie przekornie odpowiadając na zachętę przyklejoną na drzwiach: si parla anche italiano. 


i nie: nie twierdzę, że na kawę (espresso, czyli il caffè) można wydać al massimo trzy

i pół złotego i broń-cię-panie więcej. nie, nie w tym rzecz. można wydać klasyczną dziewiątkę, można porwać się na złotych siedemnaście i pewnie można sto tysięcy. ale znów nie o to chodzi.


tu chodzi o krztę umanità: o odrobinę człowieczeństwa rodem z Bel Paese. przeszczepienie kawałka godności z ziemi włoskiej do Polski. i przede wszystkim jakości,

z jakiej Włochy znamy i do której idealistyczno-nostalgicznie tęsknimy. ba, którą często słusznie mitologizujemy. w lokaliku przy Szewskiej 27 udało się zsyntetyzować to wszystko.   


podsumowując: na pizzę al trancio wrócę tu w porze pauza pranzo z Emilianką – wtedy za ruchliwą gablotką ma już pojawić się calzone. teraz mi fai un caffè, grazie. 


trzecia w tym roku wyprawa do Włoch już naszkicowana i czeka na ostatnie poprawki (wszystko wskazuje na to, że późną jesienie pokuszę się na Trentino-Alto Adige, więc jako że w tych północnych stronach Włoch jada się raczej canederli lub zuppa d'orzo, izzą na kawałki nasycę się przy Plantach). toteż przed-włosko ukulturalniam się

w Krakowie, bo… chyba i mogę, i wypada, prawda?


i wy możecie. zachęcam, adres* już znacie. 


z pozdrowieniem / tanti saluti,
róża



post scriptum

żeby nie było: cena kawy ma prawo wzrastać, bo klęska suszy dotknęła w tym roku nie tylko Wietnam. rozumiem, że w naszych nowobogackich czasach rozpędzonego konsumpcjonizmu wszyscy chcą jeść kawior i pić kawę, ale być może niebawem to będzie musiało ulegać zmianom. osobiście nie wiem, czy w kawiarenkach sprzedających espresso za dziewięć złotych lub trzy pięćdziesiąt funta podwyższona opłata wiąże się

z wyższym wynagrodzeniem producentów – nie wiem, bo nie pytałam. mam jedynie takie pobożne życzenie.


chwila na wyjaśnienia & AD FONTES:

ceny w Polsce mniej lub więcej znamy (bywają boleśnie żenująco wyższe od tych, które cieszyły nas w słonecznej Italii). z kolei ile kosztuje ta kawa we Włoszech? cóż, też coraz więcej. włoski dziennik Corriere della Sera chociażby w sierpniu tego roku anonsował nieustannie rosnące ceny filiżanki il caffè w barze. według analityków, ceny ziaren kawy wzrosły z powodu suszy w Brazylii i wynikających z niej problemów z podażą.

„w ciągu najbliższych kilku miesięcy cena filiżanki napoju w barze może osiągnąć

2 euro” prorokuje dyrektor zarządzająca Illycaffè, Cristina Scocchia.


jak to się przekłada na nasze doświadczenie, skądinąd ukulturalnionych już przecież podróżnych? miejmy wyobraźnię, bądźmy świadomi. wiedzmy:


w kwietniu 2024 Ministerstwo Przedsiębiorczości i Made in Italy opublikowało dane prezentujące wzrost cen kawy w barach na przestrzeni ostatnich trzech lat. w 2021 r. kawa kosztowała średnio 1 euro i 3 centy. w kilku miastach il caffè można było złowić za mniej niż jedno euro, a w żadnym nie przekroczyła 1,20: najdroższa była w Bolzano, średnio 1,18 euro. do 2024 r. sytuacja uległa zmianie i średnią ceną stało się 1,18 euro,

a w bogatych miastach prężnej północy (patrzę na Bolzano, Trydent, Triest, Pescarę, Bolonię, Turyn i Wenecję), cena przekroczyła euro dwadzieścia. obecnie jedynym miastem, w którym wydają na kawę mniej niż 1 euro, jest kalabryjskie (nieturystyczne) Catanzaro.


i...

„Oznacza to”, napisało Assoutenti, stowarzyszenie konsumentów, które dane ministerstwa dla nas zinterpretowało ów wzrost o 14,9 procent ceny czegoś, co stanowi nieodzowną codzienną tradycję absurdalnie głęboko zakorzenioną w DNA półwyspu Apenińskiego. ale równie głęboko zakorzeniona jest idea, że jej cena nie powinna przekraczać jedno pojedyncze euro. to przekonanie jest corazz częściej dementowane

i uznawane za całkowicie nierealistyczne, a uzasadnione jedynie brakiem świadomości na temat tego napoju oraz... „dość wyjątkowym i dziwacznym sposobem, w jaki my, Włosi, go spożywamy".


czy pizza u Vicenti to serio włoska pizza*? kiedy ją jeść?

make no mistake: to nie Napoletana. serowowana przy Szewskiej 27 pizza al taglio (tudzież al trancio) to odmiana pizzy pieczonej na dużych prostokątnych tacach

i zazwyczaj sprzedawana w prostokątnych lub kwadratowych plasterkach na wagę,

z cenami oznaczonymi za kilogram lub za 100 gramów. pochodzi z Rzymu, nie bez powodu rozpanoszyła się po całej Italii. podczas bytności we Włoszech rozważcie ją

w ramach pranzo veloce, na ciepło lub bez podgrzania (notabene, mówimy

o temperaturach charakteryzujących Półwysep Apeniński). może wam uratować życie, kiedy zapomnicie o zamknięciu lokali serwujących ciepły posiłek ok. 14:30 w zwyż, więc zapamiętajcie jej imię!


*aha, że do pizzy ani po mleczną kawę, ani po Spritz Aperol nie sięgamy, już wiecie, prawda?


aktualizacja:

od niedzieli 13 października Vicenti częstują nas pizzą i kawą w trzech lokalizacjach:

Szewska 27 (przy Bunkrze Sztuki)

Urzędnicza 59 (róg Kazimierza Wielkiego)

Karmelicka 55 (przystanek tramwajowy Pl. Inwalidów)



jeszcze raz dzięki i do następnego razu. alla prossima.


Comments


©2024 by ukulturalniamy

bottom of page